.
Poniższy post jest z dziennika z mojej drugiej podróży do Turcji, a pierwszej do Alanyi i w celach zarobkowych.
...Trzymam bilet w ręce. Przepustkę do ciepła i przygody. Biuro podróży w którym mam pracować zapłaciło za niego. Wprost nie mogę się doczekać wejścia do samolotu i zatopienia się w wygodnym fotelu. To wszystko wydaje mi się takie nie realne... Wydaje mi się, że zaraz obudzę się z tego snu i nie będę mogła już zasnąć, sen już nigdy nie powróci. Jestem podekscytowana. Obserwuję innych ludzi szukając tych samych emocji w ich twarzach. Wszyscy wyglądają podobnie: ot, tłumek przyszłych turystów oraz przyszłych rezydentów, teraz jeszcze nie wyspanych, bo pora jest wczesna. Matka z dwojgiem dzieci, niezbyt ładne trzy dziewczyny, para 50-latków. Jedna z kobiet przykuwa moją uwagę. Ma ok. 45 lat, jest z koleżanką. Chyba niedawno była u kosmetyczki, bo brwi ma tak czarne i perfekcyjnie wyprofilowane, że to aż nienaturalne. Do tego ostry makijaż, kreska wokół ust i szpilki do mini spódniczki. Jest to jedyna osoba, która wygląda na szczęśliwą w tym tłumie. Ciągle o czymś gada, szturcha zaspaną koleżankę, szkoda, że nie słyszę o czym rozmawiają. Może leci pierwszy raz, a może leci któryś raz z rzędu i dlatego wie co ją czeka? Chciałabym podejść i zapytać, ale oczywiście nie robię tego. Podchodzę do odprawy bagażowej, limit to 40 kg, a ja mam 2 wielkie walizki z konserwami i makaronem w środku, obawiam się, że mogę mieć mały problem z przekroczeniem wagi. Na szczęście okazuje się, że wszystko jest ok, udało mi się fuksem (39, 5 kg). Teraz mam przy sobie tylko małą torbę-bagaż podręczny, z paszportem, dokumentami, telefonem, mp3-ką, wafelkami i czekoladą. Łazimy z koleżanką po "wolnocłówce". Nie mogę się skupić na oglądanych przedmiotach, ze zdenerwowania nie czuję zapachu perfum. Nadchodzi godzina naszego odlotu, ale stwierdzamy z koleżanką, że warto byłoby szybko napić się ostatniej kawy w Polsce. Siadamy w jakimś miłym barze kawowym i spokojnie sączymy. Nagle z megafonu słyszymy nasze imiona i nazwiska. Biegniemy, sprawdzają paszporty i bilety. Do samolotu dojeżdżamy specjalnym autobusikiem dla spóźnialskich. Znajduję swoje miejsce w samolocie i już wiem, że ten sen to jawa. Nikt mi go nie odbierze, no chyba, że samolot się rozbije. Uśmiecham się do siebie, do sąsiadów obok, ale widzę, że nie rozumieją mojej radości, wiec więcej tego nie robię (ach, te polskie pochmurne twarze). Kobieta z brwiami siedzi trzy rzędy przede mną, ale już tak dużo nie gada, może boi się latania, tak jak ja. Przy starcie czuję jak wnętrzności podchodzą mi do gardła, ale jakoś się trzymam. Stewardessa próbuje odciągnąć naszą uwagę od turbulencji. Prezentuje jak zapinać pasy bezpieczeństwa, wyciągnąć kamizelkę, pokazuje drogi ucieczki w razie niebezpieczeństwa. Wcale mi to nie pomaga. Wręcz czuję się gorzej. Najbardziej psuje mi humor to, że moje najbliższe wyjście ewakuacyjne nie jest tak blisko, a siedząc przy oknie mam zmniejszone szanse wyjścia z katastrofy cało w stosunku do osób siedzących przy samym przejściu, zaczynam żałować, że wybrałam miejsce przy oknie...Maszyna wznosi się. Nieśmiało zerkam przez okienko. Warszawa zmniejsza się, a w końcu przecinamy warstwę chmur i nic poza nimi już nie widzę. Czuję się jakbym wstąpiła do raju. Chmury, słońce i przestrzeń. Tylko aniołków brak.
...Ale skąd miałam wiedzieć, że to dopiero przedsionek raju.

Poniższy post jest z dziennika z mojej drugiej podróży do Turcji, a pierwszej do Alanyi i w celach zarobkowych.
...Trzymam bilet w ręce. Przepustkę do ciepła i przygody. Biuro podróży w którym mam pracować zapłaciło za niego. Wprost nie mogę się doczekać wejścia do samolotu i zatopienia się w wygodnym fotelu. To wszystko wydaje mi się takie nie realne... Wydaje mi się, że zaraz obudzę się z tego snu i nie będę mogła już zasnąć, sen już nigdy nie powróci. Jestem podekscytowana. Obserwuję innych ludzi szukając tych samych emocji w ich twarzach. Wszyscy wyglądają podobnie: ot, tłumek przyszłych turystów oraz przyszłych rezydentów, teraz jeszcze nie wyspanych, bo pora jest wczesna. Matka z dwojgiem dzieci, niezbyt ładne trzy dziewczyny, para 50-latków. Jedna z kobiet przykuwa moją uwagę. Ma ok. 45 lat, jest z koleżanką. Chyba niedawno była u kosmetyczki, bo brwi ma tak czarne i perfekcyjnie wyprofilowane, że to aż nienaturalne. Do tego ostry makijaż, kreska wokół ust i szpilki do mini spódniczki. Jest to jedyna osoba, która wygląda na szczęśliwą w tym tłumie. Ciągle o czymś gada, szturcha zaspaną koleżankę, szkoda, że nie słyszę o czym rozmawiają. Może leci pierwszy raz, a może leci któryś raz z rzędu i dlatego wie co ją czeka? Chciałabym podejść i zapytać, ale oczywiście nie robię tego. Podchodzę do odprawy bagażowej, limit to 40 kg, a ja mam 2 wielkie walizki z konserwami i makaronem w środku, obawiam się, że mogę mieć mały problem z przekroczeniem wagi. Na szczęście okazuje się, że wszystko jest ok, udało mi się fuksem (39, 5 kg). Teraz mam przy sobie tylko małą torbę-bagaż podręczny, z paszportem, dokumentami, telefonem, mp3-ką, wafelkami i czekoladą. Łazimy z koleżanką po "wolnocłówce". Nie mogę się skupić na oglądanych przedmiotach, ze zdenerwowania nie czuję zapachu perfum. Nadchodzi godzina naszego odlotu, ale stwierdzamy z koleżanką, że warto byłoby szybko napić się ostatniej kawy w Polsce. Siadamy w jakimś miłym barze kawowym i spokojnie sączymy. Nagle z megafonu słyszymy nasze imiona i nazwiska. Biegniemy, sprawdzają paszporty i bilety. Do samolotu dojeżdżamy specjalnym autobusikiem dla spóźnialskich. Znajduję swoje miejsce w samolocie i już wiem, że ten sen to jawa. Nikt mi go nie odbierze, no chyba, że samolot się rozbije. Uśmiecham się do siebie, do sąsiadów obok, ale widzę, że nie rozumieją mojej radości, wiec więcej tego nie robię (ach, te polskie pochmurne twarze). Kobieta z brwiami siedzi trzy rzędy przede mną, ale już tak dużo nie gada, może boi się latania, tak jak ja. Przy starcie czuję jak wnętrzności podchodzą mi do gardła, ale jakoś się trzymam. Stewardessa próbuje odciągnąć naszą uwagę od turbulencji. Prezentuje jak zapinać pasy bezpieczeństwa, wyciągnąć kamizelkę, pokazuje drogi ucieczki w razie niebezpieczeństwa. Wcale mi to nie pomaga. Wręcz czuję się gorzej. Najbardziej psuje mi humor to, że moje najbliższe wyjście ewakuacyjne nie jest tak blisko, a siedząc przy oknie mam zmniejszone szanse wyjścia z katastrofy cało w stosunku do osób siedzących przy samym przejściu, zaczynam żałować, że wybrałam miejsce przy oknie...Maszyna wznosi się. Nieśmiało zerkam przez okienko. Warszawa zmniejsza się, a w końcu przecinamy warstwę chmur i nic poza nimi już nie widzę. Czuję się jakbym wstąpiła do raju. Chmury, słońce i przestrzeń. Tylko aniołków brak.
...Ale skąd miałam wiedzieć, że to dopiero przedsionek raju.